niedziela, 19 marca 2017

LXXII - A sort of dreaminess


"To jest bezmierna melancholia strefy umiarkowanej. To jest środkowoeuropejski spleen czterech pór roku, gdy zimne bez przerwy zamienia się w ciepłe, mokre w suche, a jasne w zachmurzone, a potem odwrotnie i tak do samej śmierci, bez żadnej nadziei na odmianę. To jest smutek Słowiańszczyzny, gdzie gdy coś się zaczyna, to zaraz się kończy albo zmienia we własne przeciwieństwo i żadna ostateczność nie jest ostateczna."
(Andrzej Stasiuk)


Wreszcie minęła zima. Zimno mi się już robi na myśl o zimie. Zimowa pora przynosi często wiele mroźnych wydarzeń, oblewa zimną wodą, dlatego podchodzę do tego okresu na chłodno. Tak już jest. 

Przeczytałam ostatnio pewien cytat:
"W marcu nadzieja...
Bo w lutym wszystko jest trudne jak w ruskiej bajce"

Trafione. Więc i ja postanowiłam stworzyć w lutym własną bajkę.
Dosłowną.
Włożyć baśniową kieckę. Nałożyć baśniowy makijaż. Przenieść się do baśniowego świata. Przełożyć swoją postać na inną rzeczywistość.
Niedosłowną. 
Zgubić się na tle białej pustej przestrzeni. Pokazać ogrzane zimno w żywej postaci. Stworzyć postać, na którą gdy patrzysz nie widzisz mnie, a tę postać. Emocje tej postaci. I historię tej postaci, którą tworzysz wyciągając wnioski z kadru. 

Jednak w ten dzień zima już dawała za wygraną, więc pojawiające się słońce świetnie wdało mi się w klimat przekazu, którego niby nie planowałam, ale jednak... powstał sam.
Bo czasem historie piszą się same. 
Nie będę mówić do końca co ja widzę, czuję i jak chciałabym zinterpretować te ujęcia.
 Popatrz i postaraj się dopowiedzieć sobie sam. 





















Fot. Katarzyna Przybyła


niedziela, 5 lutego 2017

LXXI - Puk, puk - Kto tam?

  To znów tylko ja.



               Niedawno automatycznie - nic nie postanawiając - zrobiłam sobie przerwę w blogowaniu. Myślałam, że to moje uzależnienie, że nie będę potrafiła się od tego tak odizolować, a jednak przyszło mi to łatwiej niż myślałam. Może dlatego czasem potrzeba się od czegoś oddalić, aby zobaczyć to wyraźniej.
               Jednak nowy rok, ale stara ja. Inne odwieczne uzależnienie, jakim jest dla mnie fotografia, okazało się nie do odrzucenia. Tak, jak uzależniamy się od kawy - możemy również uzależnić się od wszystkich detali, które nam równie posmakują. Smak fotografii dla wielu jest niewyczuwalny lub niezrozumiały, jednak mnie zniewolił od pierwszego łyku. 
Chyba każdy ma coś takiego, jakąś czynność, jakieś miejsce, cokolwiek - co daje mu komfort bycia sobą, co daje mu po prostu radość. Coś, co w jego życiu jest takim azylem. Coś, bez czego nie czuje się do końca sobą. Mam nadzieję, że każdy ma, a jeśli nie ma - życzę jak najszybszego odnalezienia tego elementu. Bo uważam, że do każdego z nas taki składnik został odpowiednio dopasowany i dodany.
I ponownie znalazłam się na tym etapie, gdzie dochodzę do wniosków, że "nie chcę, tak jak ty, popijać kawę i spokojnie dzień po dniu umierać" (Masłowski), że nie wyobrażam sobie rezygnować z czegoś, co sprawia, że czuję się najprościej - szczęśliwsza. A tym właśnie, dla mnie, jest fotografia.


               Niekoniecznie zawsze to, co robimy musi mieć konkretny, ewidentny, wyraźny sens dla wszystkich. Nie wszystko dąży do czegoś konkretnego. Przeważnie właśnie te na pozór nieistotne czynności - dają nam najwięcej. Dlatego jedynym rzeczywistym faktem, jakim kieruję się w brnięciu w tym moim zajęciu jest to, że ten bezsens ma sens dla mnie. "To, co robię, nie musi mieć sensu dla nikogo poza mną. Na tym polega piękno szaleństwa." (R.Hawthorne)
Niby każda trasa dla biegacza ma swoją metę. Ja natomiast czuję się swobodnie w tym, co robię, chociaż nie dążę do jakiegokolwiek większego celu. Ja czerpię przyjemność z samego przemierzania tej drogi. Taką przestrzenią i takim tempem, jakim chcę. (Chociaż każda sesja, każde jedno ujęcie - to dla mnie krok w przód na tej trasie. Ale mimo to - do mety się nie zbliżam. Bo jej nie ma. A pomimo to nadal mam ochotę iść w tym kierunku. I to dla mnie jest piękne.)
               Więc tak właśnie wracam do gry. W której nie ma game over, dalszych leveli, rekordów czy presji graczy. Tu samo brnięcie ze sobą do przodu daje satysfakcję. Prosto. Jasno. Zwyczajnie. Gdzie w odpowiednim czasie i o odpowiedniej porze dopiero można coś zrobić. A ja postanowiłam przestać marnować czas. Bo "jeśli marnowanie czasu daje Ci radość to nie jest czas zmarnowany." (J. Lennon)


               Głównie rozchodzi mi się o fotografię taką, jaką naprawdę lubię. Nie taką, jaką przeważnie tutaj prezentowałam. 
Dlatego teraz biorę swoje sprawy w swoje ręce. A często właśnie nie zdajemy sobie sprawy, ile nasze dłonie mają możliwości. Ile przed nami stoi możliwości. I ile ograniczeń sami sobie stwarzamy. 



I dlatego teraz wracam. W nieco innym wydaniu. Mam nadzieję. W takim, jakim chcę.





#autoportrety

niedziela, 2 października 2016

LXX

















sweter - sh (papaya) / spodnie - sh (nl jeans) / buty - deezee

poniedziałek, 12 września 2016

LXIX - Brązujący balsam do ciała - Natural Bronze Palmer's - recenzja


        Lato powoli dobiega końca. Opalenizny powoli wygasają na naszej skórze. W powietrzu czuć już szybko nadchodzącą jesień. Bohaterem dzisiejszego postu jest produkt, który idealnie sprawdza się latem, ale... nie tylko! 

Konkretniej chodzi o - Palmer`s, Cocoa Butter Formula Natural Bronze Body Lotion, czyli cudowny balsam brązujący do ciała.


        Produkt ten, jest genialnym rozwiązaniem dla osób, które nie przepadają za wylegiwaniem się na słońcu, lecz chcą uzyskać opaleniznę. Szybko i łatwo. Ale też dla takich, którzy chcą poprawić swoją karnację nie tylko w sezonie słonecznym.
Przyznaję, że miałam do czynienia z tego typu kosmetykiem jedynie dwa razy. Poprzedni produkt mnie absolutnie zniechęcił. A ten - miło zaskoczył!  


                 Zapewne wiele osób ma podobną skórę do mnie, a więc - bliższy kontakt ze słońcem kończy się byciem burakiem, piegami i innymi negatywnymi efektami. Dlatego ja, latem, staram się unikać bezpośredniego, dłuższego przebywania na pełnym słońcu. Nie mogę się opalać, a przede wszystkim nawet nie lubię. Jednak w porównaniu do innych, w tym czasie, wyglądam jak... mąka sześćdziesiątka? W każdym bądź razie, źle się z tym czułam i postanowiłam coś z tym zrobić. Zwolenniczką solarium zdecydowanie nie jestem. Przeraża mnie odkrycie klaustrofobii plus o jeden horror za dużo w tym temacie plus jakoś ogółem jestem na nie. Dlatego postawiłam na nieszkodliwy balsam brązujący od Palmer's, który wybrałam na Wiosennym Spotkaniu Blogerek w Rzeszowie. Już sypnęłam paroma epitetami, z których idzie wywnioskować, że jestem zadowolona, ale podsumuję: 


Informacje od producenta: - nawilżający balsam do ciała oparty na bazie formuły czystego masła kakaowego wzbogaconego witaminą E, aby zapewnić skórze maksymalne nawilżenie i naturalnie wyglądającą opaleniznę, której odcień możesz łatwo kontrolować. Wygodnie się rozprowadza i nie pozostawia smug. Efekt widoczny od pierwszego użycia. 


Opakowanie: Jak normalny balsam. Jednak nie nadaje się do "noszenia w torebce", ponieważ gdy już odbezpieczymy pompkę, nie da się jej zablokować. To raczej nie takie ważne. Samoopalaczy zazwyczaj nikt nie "nosi w torebce". :D Ale po prostu należy uważać na produkt po otwarciu. A dzięki pompce wydobywamy tyle balsamu, ile potrzebujemy. Jest wydajny. 

Zapach: Według mnie, obłędny! Nie każdemu może się podobać, bo kwestia zapachu jest przecież indywidualna. A ten jest bardzo specyficzny. Ale mnie z pewnością zauroczył. Intensywny, długo utrzymuje się na ciele, bardzo słodki, można powiedzieć, że mulący... od razu odechciewa się jeść słodyczy! Po pierwszych dniach zapach zaczyna przechodzić w typowy dla samoopalaczy i wtedy może zniechęcić. Ale nadal uważam, że to zależy od naszych upodobań. 

Konsystencja: Jest w porządku. Lekka. Dobrze się rozprowadza i szybko wchłania.

Działanie: Gdy prawidłowo wetrzemy balsam brązujący (musimy uważać, aby zrobić to równomiernie, ponieważ jak to z każdym tego typu produktem bywa - mogą pozostać smugi, wiadomo) to efekt jest cudowny! Widać go już po pierwszym użyciu. Chociaż można go stopniować. Odcień "opalenizny" jest całkowicie trafiony. Nazwałabym go "lekkim karmelem", ale bardzo naturalnym. Zmywa się znośnie, chociaż i tak polecam do tego peeling. Utrzymuje się bardzo długo. Chwilami miałam wrażenie, że aż za długo. Trudno go zmyć. (Dla jednych to plus, dla innych minus.)
Dodatkowo jest to balsam, który fantastycznie nawilża skórę. 

Cena: Około 40zł. Uważam, że warto. 10/10





A Wy? Co sądzicie o tego typu produktach?

wtorek, 30 sierpnia 2016

LXVIII - climate boho



















kapelusz - dresslink / kolczyki - katherine / bransoletka - by dziubeka / naszyjnik - diy / sukienka - sh (purple) / buty - sh / pasek - sh

Copyright © 2014 Justlyjass

Distributed By Blogger Templates | Designed By Darmowe dodatki na blogi